W niedzielę byłam z koleżankami (tak ! z fandomu Sherlocka !) na "Grze Tajemnic". Oglądając ten film, pomyślałam, że poświęcę mu parę słów na tym blogu. W końcu to film brytyjski. Jeśli się spodziewacie, że to będzie typowa recenzja, to się rozczarujecie. Nie będę streszczać fabuły, bo o tym filmie jest dosyć głośno.
Jak było ? Nieobiektywnie powiem, że świetnie. Dlaczego nieobiektywnie ? Bo jestem fanką Cumberbatcha. Wbrew niektórym opiniom ja stwierdzam, że on naprawdę zasługuje na to, żeby dostać Oscara za tą rolę. A i nie tylko jego rola jest warta zapamiętania po tym seansie. No bo inni aktorzy (nie zapominajmy też o cudownej Keirze Knightley !) też zrobili bardzo "dobrą robotę".
W trakcie filmu miałam kilka powodów do uśmiechu. Było w nim kilka takich momentów, że nie sposób było się nie uśmiechać. Jeśli o emocjach mowa, to łzy nieraz pojawiły się w moich oczach. Z której strony by nie spojrzeć, jest to dosyć smutna historia. To niesamowite, jak geniusze (tak ! Alan Turing zasługuje na to miano) mają w życiu pod górkę.
Zachwycić się można także wspaniałą muzyką skomponowaną przez genialnego Alexandra Desplat (owszem, mam słabość do jakiejkolwiek muzyki skomponowanej przez tego pana).
Ktoś może sobie pomyśleć, że ten post to pieśń pochwalna do tego filmu. A proszę bardzo ! Ja się zachwycam, bo mam czym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz